O tym, że dzień jak co dzień

- Bhabhabhabhabhabha - chrypi* z łóżeczka jakaś miniaturowa wersja Himilsbacha. 6.00 rano. Chrypiącym "bhbhabhabha" Ewulczita wita nowy dzień. Dzień jak co dzień.

- Pac, pac, pac - malutkie rączki stukają w podłogę. - Szu, szu, szu - okrągłe kolanka szurają tuż za nimi. Gdyby tak kupić trochę gąbki na metry i obkleić nią Ewulczitę - podłogi bym miała na błysk! Bo Ewka eksploruje. Z ekscytacją. Bez przerwy. Na moje: - Nie wolno - zatrzymuje się w pół ruchu, by potem patrząc mi prosto w oczy z piskiem zignorować zakaz.  - Pac, pac, pac - malutkie rączki stukają w podłogę. Im szybsze stają się "pacnięcia", im więcej radości w głosie, tym większą mam pewność - jest bliżej celu. A cele są dwa: 1. Miski kota, 2. Kuweta.
I o ile miski co rano mogę przenieść na parapet, o tyle okolice kuwety muszę nagminnie patrolować.

O, a co to? Brodzik. Można przy nim stanąć. Bomba. Można wetknąć paluszek w odpływ. Super. Trochę tu mokro? Ekstra. - Mamo, mogę polizać płyn do czyszczenia? Nie będę czekać na odpowiedź. Poliżę.

Gdzie tylko może, Ewucha próbuje wstawać. Stoi. Kołysze się. Do przodu, i do tyłu. Na prawo, i na lewo. Rozgląda się, myśli. Widać, że jakieś skomplikowane obliczenia przetaczają się po jej głowie. Po chwili matka weryfikuje swoje wnioski - obliczenia te nie są zbyt skomplikowane, skoro zamiast uczynić krok, Ewka rzuca się w wybranym kierunku szczupakiem.

A kiedy coś jej się nie podoba... Kiedy, jak tak można, kładzie się ją na plecach... Kiedy zabiera się z rączek pilota... Wtedy Ewka prezentuje mostek. Wygina się w łuk. Zapiera nóżkami. Czerwienieje. Wrzeszczy. Bez ani jednej łezki... :)

*No chrypi. Kontrola u lekarza nas nie ominie.

Popularne posty