Wdech! Fu-fu-fu-fu wydech!


PATOLOGIA CIĄŻY. - Ta sączy, ta kurczy, a ta nic, przenoszona - zrelacjonował ordynatorowi dyżurujący lekarz. Ta, co nic - to ja, wiadomo. 2,5 doby, trzy łóżka, pięć różnych dziewczyn i historii, ja szósta. Była mama Julki, z którą liczyłam skurcze przez pół nocy i w końcu, gdy o 4.00 nikt nie przyszedł "słuchać brzuchów", poszłam zajrzeć do dyżurki, czy oby nie przegapiłyśmy jakiejś epidemii, i czy nie jesteśmy ostatnimi przedstawicielkami gatunku ludzkiego. Była też dojrzała kobieta, której dziecko przestało rosnąć kilka tygodni wcześniej. Po całym oddziale szukałam dla niej zmazywacza do paznokci, bo szykowali ją do szybkiej cesarki. Zaraz po niej przyjęli bardzo głośną blondynkę z bólem nerek. Żądała środków przeciwbólowych, później chciała silniejsze. Po drodze wyrzuciła z siebie mnóstwo przekleństw wyznała, że pięć razy rodziła, a cztery roniła, po czym... Nawiała ze szpitala. Tak po prostu. Wzięła i wyszła. Wydało się na obchodzie. Przy drzwiach - drobna blondynka. - Z podejrzeniem sączenia wód płodowych, podejrzeniem - upierał się lekarz. Gdy wstawała z łóżka wody zalały podłogę. - Ha! A nie mówiłam! - tryumfalnie wrzasnęła. I poszła rodzić. Jej miejsce, wczesnym rankiem, zajęła rudowłosa z zapłakanymi oczami. I nastała cisza. W końcu wyznała, że to 10 tydzień ciąży i że krwawi. Nie chciałam, nie chciałam usłyszeć jak jedna z położnych powiedziała do drugiej: - Ta z trójki poroni, mówię ci, poroni...



Odwiedziny są od 14.00 do 20.00. Ale nie dla mnie to odwiedziny. Dzieci do lat 12 mają zakaz wstępu. Umawiamy się poza oddziałem, przy windzie. Jemy na parapecie lody, chwilkę rozmawiamy, znudzona Ewka ciągnie M. na spacer. Przemierzam korytarze, dużo rozmawiam z innymi dziewczynami. Jedna nosi dziecko, które waży już ponad sześć kilogramów, a nie może mieć cesarskiego cięcia. Boi się. Nie dziwię się. Inna, moja rówieśniczka, wyznaje mi, że w przedszkolu wyciągali sobie smarki i robili z nich zegarki... Chichoczemy, długo nie możemy się uspokoić. Ogólnie jest raczej wesoło. Nie pytamy o imiona. I tak ulecą. Życzymy sobie wszystkiego dobrego, powodzenia... Pewnej nocy, przez otwarte okno wpada krzyk bólu. Na porodówce ktoś na chwilę otworzył i zamknął okno. Cisza i ten jeden krótki krzyk. Tak, wtedy byłam naprawdę wystraszona. I WSZYSTKO sobie przypomniałam.
- O 6.00 zabieramy panią na porodówkę, proszę się przygotować - usłyszałam od położnej chwilę przed 5.00  i momentalnie zżarła mnie trema. A może on by jeszcze w tym brzuchu posiedział? Skoro tyle już tam siedział...


BLOK PORODOWY. Sala słonecznikowa. Wolna od upałów, choć kolorystycznie bardzo ciepła. Z ogromną pomarańczową piłką, workiem sako, drabinkami, wanną. Nic tylko rodzić. Preindukcja nie pomogła. Czas na indukcję. Położna - proste włosy, koński ogon, ładna dziewczyna z perfekcyjnie namalowanymi na powiekach kreskami. Jest młoda. Bardzo młoda! Na tyle, że kołacze mi myśl, żeby zapytać ją o doświadczenie. Całe szczęście uznaję ten pomysł za głupi i świadczący o braku szacunku. Po prostu postanawiam jej zaufać. Przy wywiadzie rozmawiamy o zawodzie położnej, opowiadamy sobie anegdoty, śmiejemy się. Zbliża się 8.00. Dzwonię do M., żeby się zbierał. Wkrótce jest ze mną. Na początek koktajl z oksytocyny. Czytam Wysokie Obcasy Extra. Złote Przeboje w tle. Chodzę jak bocian. Szuram za sobą pompą, potykam się o nią, obijam sprzęty. Takie tam skurcze z gatunku żenujących. Minuta za minutą. NUDA. Drugi koktajl. Piłka. Skurcze nasilają się, gdy leżę. A tak chciałam być jak najdłużej w ruchu! No to leżę. Tylko ten zapis KTG... Wciąż plaskaty. Skurcze nie takie. A tu już 11.00. Przychodzi lekarka. Kolejny krok - przebicie pęcherza. Zaczyna się. Jedyny taki roller caster. Kto rodził - rozumie. Gdzieś między skurczami słucham: - Vamos a la playa. O-o-o-ooo. Vamos a la playa... I dociera do mnie, jaki to nieskomplikowany tekst :) Myślę też, że to dziwne analizować tekst piosenki między skurczami. M. opowiada mi o zestrzelonym samolocie. Przez ostatnie dwa dni byłam odcięta od wiadomości, od pozaciążowego świata. Badania, KTG, skurcze. Skurcze, skurcze. 



Bolało, oczywiście, że bolało. Ponownie myślałam, że umrę. Ale pamiętałam, że jednak nie umarłam, wtedy - 4 lata temu. Że nie warto krzyczeć i że prośba o pomoc też niewiele daje. - Pani Olgo, wdech i taki fuuuuuuuuuu - wydech - instruuje położna. - A teraz: wdech! I fu-fu-fu-fu wydech! I zaraz, jak będzie ochota, to przeć - słyszę. Różnie mi idzie, raz lepiej, raz gorzej. Spanikowana otwieram oczy. Widzę położną: - Pani Olgo, jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram - mówi, a ja czuję, że właśnie tego zapewnienia potrzebowałam. Równocześnie słyszę ten straszny, straszny dźwięk. KTG zwalnia... Lekarka patrzy znacząco na położną. Doskonale zdaję sobie sprawę, że teraz to już muszę go urodzić. Właśnie teraz. 15.05. Jest.


POŁOŻNICTWO. Z sali porodowej przyjechał ze mną Wojciech i MOC. Nic, nigdy w życiu, nie sprawiło, że taką moc poczułam. Niedawno kopał mnie w prawy bok, teraz leży obok. Urodziłam go. Wciąż w to nie wierzę. Żałuję, że Ewa miała trudniej, przykro mi z tego powodu... Tymczasem - nowa sala i nowe dylematy. Wskakuję w sam środek rywalizacji. Kto miał krótszy poród, kto na jakim rozwarciu przyjechał, jak idzie karmienie, czyje dziecko więcej krzyczy. Uff, chcę do domu... :)

NOWORODKOWY. Krótki epizod. Fotel, na którym siedzę godzinami. I drugi, na którym siedzi dziewczyna ze smutnymi oczami. Dziś ma wypis, jej córka wraca do domu. Ale oczy wciąż smutne. Rozmawiamy. Mówię jej, że w domu czeka taka czterolatka i że to trudne, kolejny dzień tak dzielić. A ona, taka zamyślona, wyznaje: - Też bym miała starsze dziecko. Ale zmarł syn, zmarł w kanale rodnym. Skąd mogłam wiedzieć, co to jest zawał łożyska... Cisza. Taka ogromna cisza zapada. Słychać tylko piski aparatur, długo na siebie patrzymy. 

PODZIĘKOWANIA. Po pierwsze - Ewie. Nie byłoby tego porodu, tej siły, wiedzy i opanowania, gdyby nie ona. M. za to, że tam był i pomagał jak mógł. Mamie, dzięki której Ewa miała najlepszą opiekę podczas porodu. Bliskim, którzy oferowali pomoc i pomagali, gdy tylko zaszła taka potrzeba. Znajomym-nieznajomym, którzy wspierali, radzili, podtrzymywali na duchu, a to e-mailem, a to smsem. Położnej - Aleksandrze Basałydze ze Szpitala Miejskiego im. Franciszka Raszei w Poznaniu. Lekarce - Joannie Babik. I ogólnie ekipie ze Szpitala Raszei :) 

Popularne posty