Nasz czas. Lego Elves


Bardzo łatwo jest stracić uważność. Nawet jeśli chodzi o własne dziecko. Biegiem, biegiem, szybko, szybko, odhaczanie kolejnych punktów dnia. Nie o atrakcjach mowa, ale o takiej zwykłej codzienności: pranie-sprzątanie-gotowanie. Przychodzą godziny popołudniowe i zamiast po prostu cieszyć się wspólnym czasem - opadam z sił. - Bziuuuu - schodzi ze mnie powietrze, jak z balonika. A ona chce. Bawić się, śpiewać, występować, pokazywać... Zostać zauważona, po prostu. Ile razy bez sensu warknęłam, oczami wywróciłam, szorstko odpowiedziałam. Zbyt wiele. I zawsze na końcu czai się wstyd. I niesmak. I nieśmiała obietnica, że następnym razem znajdę siły, znajdę cierpliwość. Uważność. Bo jak się udaje - to ja nie poznaję własnego dziecka. Dwa tygodnie temu udało nam się wyszarpać kilka godzin tylko dla siebie, takie babskie wyjście. Oglądałyśmy łóżka piętrowe, wybierałyśmy materiał na zasłonki, zjadłyśmy frytki :) Nie spieszyłyśmy się. Byłam tylko dla niej. Ile ja się rzeczy od niej dowiedziałam! Jak fajnie było móc patrzeć tylko na nią. Nie szukać wzrokiem uciekającego Wojtka, nie biegać wte i wewte...





Tydzień temu dostałyśmy prezent od Lego. Zestawy Jaskinia Smoka Ognia (41175) i Szkoła Smoków w Elvendale (41173) pochłonęły nas na długie godziny. Przez dwa dni, nie spiesząc się - układałyśmy. Z przerwami na spacery, przekąski, codzienne obowiązki. Odchodziłyśmy od stołu i wracałyśmy. Opowiedziałam jej, że nie miałam takich klocków, ale że moja najlepsza koleżanka miała cały karton i że chodziłam do niej układać. I że zazdrościłam jej trochę. I o jej pokoju z plakatami Michaela Jacksona i piętrowym łóżkiem, i że siedziałyśmy w jednej szkolnej ławce przez osiem lat. Słuchała. A czasami nie słuchała, przerywała, zmieniała temat. Zupełnie jak ja. Przewracała kolejne strony instrukcji, skupiona układała. Jeden żółty klocek, drugi, jakiś różowy... Setki maluczkich części, z których wyłoniła się wspaniała smoczyca. - Jest najpiękniejsza - westchnęła. Naprawdę jest piękna - muszę się zgodzić. Gdzie leci? Po co? Kogo wiezie na grzbiecie? Opowiadała. Otwierała magiczne drzwi, nie tylko te z zestawu klocków - drzwi do swojego niespełna sześcioletniego świata. Pokręconego, szalonego i cudownego. Tworzyła dialogi, odgrywała scenki, budowała świat od nowa - bez podpowiedzi, bez scenariusza, bez instrukcji. A ja mogłam być obok i bardzo się z tego cieszyłam. I to nic, że musiałam zamknąć drzwi i że przez szybę widać było dobijającego się Wojtka. Trzeba, po prostu trzeba wyszarpać te kilka chwil 1:1. I choć wcale nie trzeba mieć klocków, żeby naprawdę być razem, to miło było spędzić ten czas w krainie elfów...


 


PS Wpis powstał przy współpracy z Lego. Wielka radość taka współpraca :) Więcej o produktach z serii Lego Elves możecie dowiedzieć się z tej strony WWW KLIK. Nam marzy się jeszcze jeden smok, niebieski. Myślicie, że przyleci w okolicach urodzin Ewy? ;)

Popularne posty