O tym, że nie wierzę...
Ile to lat temu? Szybko policzę na palcach... O żesz, prawie ich zabrakło! 10 lat temu, w październiku, stałam na drugim piętrze wtedy jeszcze Wyższej Szkoły Pedagogicznej (dziś Uniwersytet Zielonogórski) i się rozglądałam. Otaczało mnie stado rozchichotanych dziewuch, które z dzikim entuzjazmem wyciągały do mnie rękę trajkocząc, jak mają na imię, skąd pochodzą i takie tam. Pierwszy rok filologii polskiej. - I tak nie zapamiętam waszych imion* - pomyślałam i rozglądałam się dalej. Na szerokim parapecie - który później stał się regularną miejscówką, pod warunkiem, że nie spieprzyło się właśnie z gramatyki języka polskiego (dr Frejman miała tam gabinet) - siedziała naprawdę naburmuszona dziewczyna. - Mój typ! - pomyślałam i ruszyłam w jej stronę.
:)
To była Agatka. Moja przyjaciółka. Bujałyśmy się razem na roku pierwszym, drugim, trzecim, czwartym, znowu czwartym, piątym, kolejnym piątym :D Straciłam rachubę :) Czekałyśmy na siebie podczas obrony i towarzyszyłyśmy - osobiście lub myślami - w każdym ważnym wydarzeniu z naszych żyć.
W piątek pojechałam pierwszy raz zobaczyć jej córeczkę - Marysię. Taką kruszynkę malutką! Normalnie łza wzruszenia zakręciła się w oku, ale szybko przegoniłam ją orzeszkami w panierce i piwem. Nie będzie mnie żaden dzieciak rozczulać, no! ;)
Do Agatki wparowałam z Lunką2, czyli popełnionym przeze mnie psem - stróżem snów Marysi oraz bukietem tulipanów**. 2 - jak się domyślacie - oznacza, że jest gdzieś Lunka1. Wy to macie łeb na karku! :] Lunka1 to psica (popełniona przez dwa psy, jak mniemam), która pilnuje całej rodzinki J. :)
* prawda jest taka, że niewiele imion pamiętałam podczas studiowania, a jeszcze mniej - zaledwie kilka - zapamiętałam do teraz. nie wiem, czy to mój podły charakter, czy nijakość znajomości :>
** w torebce miałam również kawałek plastiku, na który czym prędzej nasikałam. właściwie nie byłam zaskoczona jedną kreską, jednak niepokój, gdzie się szlaja mój okres, skoro nie ma go u mnie, pozostał. ktokolwiek widział, niech łajzę przyśle do mnie.
:)
To była Agatka. Moja przyjaciółka. Bujałyśmy się razem na roku pierwszym, drugim, trzecim, czwartym, znowu czwartym, piątym, kolejnym piątym :D Straciłam rachubę :) Czekałyśmy na siebie podczas obrony i towarzyszyłyśmy - osobiście lub myślami - w każdym ważnym wydarzeniu z naszych żyć.
W piątek pojechałam pierwszy raz zobaczyć jej córeczkę - Marysię. Taką kruszynkę malutką! Normalnie łza wzruszenia zakręciła się w oku, ale szybko przegoniłam ją orzeszkami w panierce i piwem. Nie będzie mnie żaden dzieciak rozczulać, no! ;)
Do Agatki wparowałam z Lunką2, czyli popełnionym przeze mnie psem - stróżem snów Marysi oraz bukietem tulipanów**. 2 - jak się domyślacie - oznacza, że jest gdzieś Lunka1. Wy to macie łeb na karku! :] Lunka1 to psica (popełniona przez dwa psy, jak mniemam), która pilnuje całej rodzinki J. :)
* prawda jest taka, że niewiele imion pamiętałam podczas studiowania, a jeszcze mniej - zaledwie kilka - zapamiętałam do teraz. nie wiem, czy to mój podły charakter, czy nijakość znajomości :>
** w torebce miałam również kawałek plastiku, na który czym prędzej nasikałam. właściwie nie byłam zaskoczona jedną kreską, jednak niepokój, gdzie się szlaja mój okres, skoro nie ma go u mnie, pozostał. ktokolwiek widział, niech łajzę przyśle do mnie.