Poniedziałek
Ewulczita tłukła o podłogę plastikowymi pojemniczkami, które wyjęła z kuchennej szafki. Pomidory w puszce obryzgały mnie - jakże modną w tym sezonie (a nie?) - czerwienią. Bezy ociupinkę zaczęły się przypalać. O mały włos bym nie zdążyła! Ale zdążyłam. Przed powrotem M. z pracy. Wczoraj.
Bo wczoraj minęły dwa lata, od kiedy stanęliśmy przed panem z wielkim łańcuchem na szyi. Łańcuch był z bursztynami (zawsze tak jest? czy z racji tego, że to Gdańsk był?), a na jego końcu dyndał orzeł.
(i teraz zwątpiłam. to facet był? napiszę do M. i zapytam)
Facet!
:)
Nie zwątpiłam za to w nas. Zatem dwa lata. Dziękuję i proszę o więcej :)
Bo wczoraj minęły dwa lata, od kiedy stanęliśmy przed panem z wielkim łańcuchem na szyi. Łańcuch był z bursztynami (zawsze tak jest? czy z racji tego, że to Gdańsk był?), a na jego końcu dyndał orzeł.
(i teraz zwątpiłam. to facet był? napiszę do M. i zapytam)
Facet!
:)
Nie zwątpiłam za to w nas. Zatem dwa lata. Dziękuję i proszę o więcej :)