Ku pamięci*, mięci kupa

Piątek już? A jaka jest pogoda dziś? Wiecie może? :) Ostatni tydzień to malusie ręce wczepione w ramię, nogę, brzuch. To ozdobne mazaje zostawiane na naszych ubraniach i meblach. To raczej słabe dni były i na nowy tydzień (lepszy, prawda?) czekam z utęsknieniem...


W naszej przychodni pracuje pediatra. Taka z renomą. Rozmawia z dzieckiem, tłumaczy rodzicom, jej leczenie jest skuteczne (w większości przypadków, rzecz jasna). Ma jedną zasadniczą wadę - masę pacjentów i wieczny niedoczas. Taka cena.

Żeby nie było jednak tragedii - w tym samym gabinecie pracuje inna lekarka. Zmieniają się, pracują w różnych godzinach, by zbadać wszystkie dzieci. Jakiś czas temu zmienniczce naszej lekarki podziękowano, bo - jak mawiają w kuluarach - lekką ręką przepisywała antybiotyk, na dodatek zbyt często ten sam... I teraz przyjmuje inna lekarka, imienniczka naszej Ew.

We wtorek przestaliśmy łudzić się, że Ewulczicie pomogą domowe sposoby i wyruszyliśmy do lekarza. Niestety nie załapaliśmy się na dyżur ulubionej pediatry i postanowiliśmy poznać nową. No. To poznaliśmy. Poznaliśmy lekarkę, która nawet nie próbuje nawiązać kontaktu z dzieckiem, badanie przeprowadza pobieżnie, po czym siada przed komputerem, nie siląc się na podejmowanie dialogu z rodzicami. Nie siląc się na uniesienie wzroku nawet. A rodzice - rzecz wiadoma - upierdliwi, dociekliwi, pytania zadają. Cztery litery zawracają, a tam się pracuje przecież. Recepta, do widzenia, cześć. No przeziębione dziecko, przeziębione. Wykupiliśmy syropki. Na kaszelek. Na przeziębienie. Podawaliśmy ufając.

Dziś wróciliśmy do przychodni. Ale postaraliśmy się, by trafić do naszej pediatry, bo to bynajmniej nie była wizyta kontrolna. U Ewy poprawy nie było. Pojawiła się ropa, dudniący kaszel, gorączka nie mijała. Nasza lekarka do Ewy mówiła cały czas, zagadywała ją, mimo że ta pamiętając wtorkową wizytę płakała wniebogłosy i odpychała ręce. Badanie było szybkie, ale sprawne. Udało się zajrzeć do gardła i okazało się, że cała ta diagnoza z wtorku to o kant d... Że to śluzówka, że bakterie, że krople do oczu i krople do nosa.** Że ten kaszel to zaledwie efekt potężnego kataru, ale ogólnie płuca, oskrzela - czysto wszędzie.

Niepotrzebnie wszystkie syropki podawaliśmy, bez sensu Ewka się męczyła. Ręce opadają. Teraz na zmianę z M. jesteśmy oprawcami, bo Ewka po dobroci zakropić oczko czy nosek sobie nie daje :( Tu nie pomógłby nawet lewarek! Do tych powiek zaciśniętych! Taka to siła. Nic to. Przetrwamy!

Wygadałam się i odrobinę mi lepiej, nie ma to jak ponarzekać na służbę zdrowia ;) U Was jak? Raczej dobre doświadczenia czy opowieści z krypty? ;) Ściskam ja - przepełniona nadzieją, że jutro będzie lepiej :)

* dokładnie rok temu też odwiedzałyśmy lekarza. wtedy to była jelitówka, pierwsza w życiu. mamy nadzieję w 2013 roku skończyć z tą durną tradycją odwiedzania lekarza zaraz po Dniu Kobiet! ;)
** Maggie, miałaś rację! myślałaś o medycynie może? Polska potrzebuje dobrych pediatrów! ;)

Popularne posty