Dzieje się wiele, choć pozornie nie dzieje się nic. Czyli jak zwykle. Gdybym miała teraz pisać jakąś naukową pracę, to niechybnie musiałoby to być coś w ten deseń: "Wpływ pogody na częstotliwość publikowania wpisów na blogu". A tak w skrócie, żeby jednak nie pisać 100 stron i nie musieć swojej teorii bronić w stresie i w garsonce - ma wpływ. A jeszcze jak po drodze zdarzają się wyjazdy... A potem niespodziewane odbieranie nadgodzin przez M. I na dodatek komputer w upały robi smutne: - Pyk! - i gaśnie... To właśnie robi się taka dziura między postami, która to szyderczo na mnie patrzy. Ta dziura. Patrzy i takie przeciągłe: - Pffff... - robi. Bezczelna.
Nie przedłużając. Na dobry początek powrotu do starych zwyczajów, czyli mniej więcej trzech postów tygodniowo, będzie o książce, o filmie, o pisarzu. Będzie o mnie. Dziś są moje imieniny, w prezencie daję sobie prawo do akapitów kilku na tematy okołoOlgowe.
O macierzyństwie - a to ci nowina - ostatnio czytałam (Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego, Joanna Woźniczko-Czeczott, Wydawnictwo Czarne). Czytałam i jakoś tak specjalnie się nie szokowałam ;) Ot, lekka lektura. Zmęczona odrobinę jestem tym odczarowanym macierzyństwem. Wiecie, tym "bez lukru". Może dlatego, że sporo już podobnych tekstów (tematyka) czytałam, a może przez to, że na własnej skórze doświadczyłam tych wszystkich emocji, frustracji, żalu. No macierzyństwa, ten tego, no :) Lubię sobie do mojego macierzyństwa wsypać jednak trochę cukru. Brązowego na przykład. Lubię pamiętać dobre dni, złe zapominam szybko. Dobrze jest. Mimo wszystko. Także czytałam lekko się uśmiechając i kiwając głową ze zrozumieniem. Moja mama czytała i się śmiała :) Jeden fragment tylko tu przytoczę, z dedykacją dla wszystkich wiedzących lepiej ;)
- Whatever works - mawia O., matka dwojga. - Macierzyństwo nauczyło mnie tolerancji - wyjaśnia. - Jeśli coś działa, jest dobre.
No bo spójrzmy na to wszystko bez biblii. Jedni noszą w chuście, inni nie. Cisiają lub śpiewają kołysanki. Jedni karmią piersią, inni z butli. A co tak naprawdę się liczy? Czy niemowlę jest wyspane, najedzone, zadowolone. Jeśli jest - to metoda działa. Whatever works. Zaufajmy.
A jak wybieracie filmy? Ja czasem idę ścieżką - za aktorami/aktorkami, których lubię i cenię. Tropem tym podążając, postanowiłam obejrzeć kolejny film z Michelle Williams. Padło na Take This Waltz (reż. Sarah Polley). I jak filmy oglądam raz, uznając, że tyle jest tytułów do obejrzenia, że szkoda czasu na powtórki, tak Take This Waltz widziałam już dwa razy. Kompozycja, zdjęcia, muzyka, tematyka - wszystko mi się podoba. Snuje się ten film, oj snuje! Nie każdemu się to spodoba. Ja nie mogę go z głowy wyrzucić! Kiedyś miałam tak z Closer (reż. Mike Nichols), Once (reż. John Carney), Sekretami (reż. Alice Nellis) czy Karmelem (reż. Nadine Labaki). Nie będę jakoś specjalnie Was zachęcać. Poczytajcie o Take This Waltz i sami zdecydujcie, czy w ogóle może Wam się spodobać tego typu film.
Czytacie czasem fantasy? Baśnie? Albo przechodząc od razu do rzeczy - mówi Wam coś nazwisko Moers? Walter Moers? Dziś rano dostałam kolejną książkę jego autorstwa. I jak nigdy nie powiedziałabym, że jestem fanką fantasy, tak te książki lubię bardzo. Wpadła mi w oko recenzja pierwszej książki Moersa, która dumnie wypięła grzbiet na mojej półce (a było to Miasto Śniących Książek) - recenzja, która idealnie przedstawia także moje odczucia. Odsyłam tylko KLIK i znikam, zanim komputer zrobi smutne: - Pyk! - i zgaśnie ekran... :)
PS Zbiory okularowe nie moje :) Ale ładne stado, co? :) Zdjęcie z Take This Waltz pochodzi ze strony www.magpictures.com/takethiswaltz/