Od jakiegoś czasu rozmyślam o pewnej książce, której nie ma. O książce dla dzieci, rzecz jasna. I żeby w tej książce (której nie ma) była droga. A właściwie kilka dróg. Ścieżek, które ostatecznie łączą się w jednym miejscu. Bo książka miałaby pokazywać, ile różnych ludzi, ile różnorodnych czynności, miejsc, rzeczy, planów - potrzeba by powstała... książka! Autor tekstu, ilustrator (lub dwa w jednym), wydawnictwo, drukarnia, fabryka papieru, sieć dystrybucji, księgarnie, nici do szycia grzbietu, klej, osoba od korekty językowej, redakcja, promocja, marketing... Ugryźć trochę z tych zagadnień, mistrzowsko opisać i dodać smakowite ilustracje. Żeby taki mały, z metra cięty, czytelnik dowiedział się, że książka to nie tylko księgarnia, biblioteka lub szafa mamy... ;) Rozmyślam zatem o tej książce, której nie ma i cieszę się, że z pomocą (niewielką, ale efektowną!) przychodzi mi Hervé Tullet, który w najnowszej książce przybliża nam postać - no, jak mu tam? Auktora... Traktoura... Autora!
Wyobrażacie sobie taką sytuację? Otwieracie książkę. Wiecie, że oto po stronie tytułowej zacznie snuć się opowieść okraszona ilustracjami. Jesteście spokojni, zrelaksowani, niewiele może Was zaskoczyć. Tymczasem łypie na Was okiem różowa świnia...
Świnia, która jeszcze przed sekundą grała w piłkę z jakąś wróżką czy inną księżniczką. I ta świnia nie dość, że bezczelnie się w Was wgapia, to jeszcze woła innych!Chłopaki,Tak to się zaczyna, a to dopiero początek wielkiego zamieszania, którego jesteśmy sprawcami. Wszak to my otworzyliśmy książkę... :)
ale akcja!
Chodźcie zobaczyć!
Tu są dzieci...
...które otworzyły naszą książkę!!!
Bohaterowie książki dwoją się i troją, by zabawić nowych czytelników (to my! to Wy!). Proponują wspólne kolorowanie, a kiedy to nie wychodzi - sprowadzają potwora, który też za bardzo nie wie, co pokazać swojej widowni... Ale wpada na pewien pomysł i dzięki niemu poznajemy... Autora. Oj, ten pan chyba nie jest zbyt zadowolony z naszej obecności ;)
Zadowolony czy nie - wymyśla krótką historyjkę, kłóci się z bohaterami książki i - tradycyjnie już - wciąga czytelników w zabawę. Lampka sama się nie wyłączy... Ani nie włączy ;)
Świetna zabawa! I to zaskoczenie! To spojrzenie Ewki, oglądnięcie się na mnie, nieme pytanie: - Czy oni mówią do mnie? I uśmiech, który nie schodził z jej twarzy podczas lektury. Nawet potwór go nie przestraszył, choć jego BUU! wykonałam spektakularnie ;) I ten moment, kiedy poznała. Nie dlatego, że zobaczyła miniatury na okładce, ona po prostu poznała, że to te książki! Te same, co się potrząsa, wciska i dmucha. Że to Hervé Tullet! :) I aż mu pozazdrościła, temu traktourowi, i własnych bohaterów namalowała. Trzy osoby i kot. Hmm, brzmi znajomo... ;)
A gdzie tytuł?, tekst i ilustracje: Hervé Tullet,
a ja wlasnie szukalam dziś tej ksiazki w ksiegarniach internetowych,czytasz mi w myślach tym postem:)
OdpowiedzUsuńJesteśmy wielbicielami Herve Tulleta, pisałam o jego wcześniejszych pozycjach. Cieszę się z kolejnej jego książki. Dzięki za recenzję na pewno po nią sięgniemy.
OdpowiedzUsuń"Buuu" potworzastego wywołuje lawiny śmiechu Lenona! I zapewnienie: "Eee mnie tam wcale nie przestraszył!"
OdpowiedzUsuńTeż bardzo przypadła nam ta książka do gustu :)
OdpowiedzUsuńBrzmi wybornie :)
OdpowiedzUsuńCo tu dużo pisać. Co Tullet to jednak Tullet ;P Chciałoby się mieć wszystkie jego książki ;)
OdpowiedzUsuńChyba znowu przez Was przyatakuje empik. Otwieracie mi dziewczyny oczy na wyjątkowe książki o których istnieniu nie wiedziałabym pewnie gdyby nie Wasz blog :-)
OdpowiedzUsuńZapisuję na dość długiej już liście książkowych zakupów :-)
OdpowiedzUsuńDzieci są niesamowite, mój dwulatek mnie dzisiaj znowu zadziwił. Uwielbia książki z serii Cynamon i Trusia. Wczoraj kupiłam mu w Ikea "Zuchy z warzywnego ogródka" tych samych autorów - Olek pokazał na rysunek i powiedział: "Tuś!" - rozpoznał 'kreskę' Charlotte Ramel :-) :-)
halo halo tu wydawca - naszch ksiazek w empiku na razie nie kupicie z prostej przyczyny - empik jest nam winny sporo pieniedzy, polecam zakupy bezposrednio i bezbolesnie na naszej stronie www.babaryba.pl/sklep do kazdego zamowienia ksiazka w prezencie! :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Tulleta! :-)
OdpowiedzUsuńfajna sprawa :D
OdpowiedzUsuńKochamy Herve Tulleta, chociaż na razie tylko "Finger worms" są w użyciu - bo kartonowe i dziecioodporne. A kolejce czeka Turlututu, a kuku to ja"., no i widzę, że dalsze zakupy będą konieczne :))
OdpowiedzUsuńTo nam dwóch książek tego wutora brakuje...:P
OdpowiedzUsuńA Ewka ślicznota:*****
LOW i autora i Ewę. A ta na pewno kiedyś będzie autorem, z takim zacięciem do książeczek i wyobraźnią na bank popełni książkę dla dzieci!
OdpowiedzUsuńHerve Tulleta jest super! genialne, jak dla mnie genialne interaktywne książki na jesienne wieczory:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie chciałam napisać, że może jednak warto kupować książki u samego wydawcy, który często ma świetne promocje albo w mniejszych księgarniach. Poza tym w necie jest kilka takich księgarni, które mają niesamowite ceny, a książki nowe! Empik - no dla mnie to raczej moloch, zdzierca bez duszy, choć ma owszem, długą tradycję ;-)
OdpowiedzUsuńCo do samej książki - Majka ta się śmieje z "Buuuu!", że aż czkawki dostaje!
A pomysł na książkę o książce, której nie ma - oj, świetny! Tym bardziej, że mamy kilku wspaniałych autorów i rysowników, którzy mogliby genialnie pokazać problem :-))
fajnie wyglada1
OdpowiedzUsuńKsiążka inna niż wszystkie :)
OdpowiedzUsuńNo prosze, ksiazka interaktywna! Lepsza niz tablet! ;)
OdpowiedzUsuńO jaka świetna książka, musimy ją mieć. Mamy prawdziwego bzika na punkcie takich książek, w której i pomysł jest fajny i ilustracje też.
OdpowiedzUsuńmamy juz i ulubiona strona młodego to własnie BUUUUU
OdpowiedzUsuńświetna!
OdpowiedzUsuń