Debiutanci
Gabryś, Pola, Tymek, Olek, Hania i Ewa. Różne miejsca, rodzice, historie. Wspólny mianownik - debiut. Debiut w przedszkolu, debiut w grupie żłobkowej. Emocje małego człowieka, które przeplatają się z naszymi, rodzicielskimi, obawami, troskami, radością i dumą. Oto nasze historie...
1 września zbliżał się nieubłaganie. Gabryś codziennie przechodząc razem ze mną obok przedszkola pytał się: - Kiedy Mamo pójdziemy do przedszkola? Ja, jako mama maluszka rozpoczynającego przygodę z przedszkolem, byłam przerażona. Bóle brzucha jak przed maturą! Kilka dni adaptacji spowodowało, że obawy były jeszcze większe. Jak mój maleńki Synek poradzi sobie w tym „wielkim” świecie? Stało się. Idziemy. Gabek szczęśliwy, ja powtarzająca sobie mantrę: „Tylko spokojnie, nie rycz, nie rycz, nie rycz!”. Los nam sprzyjał, ponieważ moja koleżanka z przedszkolnych lat także ma córeczkę debiutantkę, a jak wiadomo w kupie raźniej... Gabryś wchodzi do szatni i się zaczyna. Widzę tą niepewność, ale dzielnie zakłada kapciochy i idziemy do sali. Panie go zapraszają , a on pomalutku wchodzi, odwraca się do mnie:
- Mamo, będziesz? - Syneczku, mama po ciebie przyjdzie. On biegnie do dzieci, a ja wracam. Nie zdążyłam dojść do schodów, kiedy usłyszałam jego głośny płacz i słowa: „Mamo nie zostawiaj mnie”. Wyłam całą drogę do domu. Cały dzień zaplanowałam tak, aby mieć wypełniony czas po brzegi, w końcu zajęta nie miałam czasu na myślenie. Pobiegłam po niego i co widzę? Moje dziecko z uśmiechem na twarzy bawi się w najlepsze! Pani mówią, że zjadł nawet dokładkę. Ale jak to? Przecież on nie cierpi jeść! Od tego czasu minął ponad miesiąc, sporo czasu spędziliśmy w domu kurując się po przedszkolnej wymianę zarazków Co czujemy dziś? Młody nadal nie pała entuzjazmem idąc do przedszkola, jednak przychodząc po niego, widzę te iskierki w oczach:) Robi ogromne postępy, tworzy piękne prace plastyczne! Większość moich obaw została rozwiana i najważniejsze, że on czuje się dobrze. Ma swoją ulubioną Ciocię, pokochał śliwki – taki właśnie ma obrazek w szatni przedszkolnej, tworzy piękne cuda, powoli zaczyna opowiadać o tym, co się dzieje w przedszkolu. Jestem dumna z mojego uroczego przedszkolaka, patrzę na niego i widzę małego chłopca, który ruszył właśnie w swoją nową nieodkrytą ścieżką życiową. Będzie pięknie i ja jestem o tym przekonana!
Odkąd Pola pojawiła się na świecie (a może nawet trochę wcześniej?) miałam jasną wizję naszej przyszłości. Ja wracam do pracy w momencie zakończenia urlopu macierzyńskiego, a kiedy Pola skończy 2,5 roku pójdzie do przedszkola. Wszystko układało się zgodnie z planem. Spełniałam się zawodowo, Babcia Poli spełniała się w roli babci przez siedem godzin na dobę, był też czas na bycie matką – tęskniącą do dziecka, biegnącą do niego każdego dnia najszybciej jak się tylko da. Układ idealny. Jednak z tyłu głowy cały czas była myśl: „To rozwiązanie tymczasowe, już niedługo Pola pójdzie do przedszkola”. Starałam się najlepiej, jak tylko mogłam, przygotować me Dziecię do nowej roli – do roli przedszkolaka. Rozmowy, książeczki, opowiadania – wszystko o przedszkolu.
Przyszedł ten dzień, kiedy „poszła Pola do przedszkola” :). Jeszcze dobrze nie weszliśmy do środka a już pojawił się bunt, że ona nie chce, nie ma ochoty, jej się tu nie podoba... Tydzień adaptacyjny nie pomógł. Pola nie potrafiła się zupełnie znaleźć w nowej sytuacji. Ani z mamą, ani bez mamy – każde zachęcenie ze strony Pani Wychowawczyni kończyło się odwróceniem głowy w druga stronę. Kiedy inne dzieci tańczyły, ona stała z boku i się przyglądała, kiedy dzieci rysowały, ona zaczynała tańczyć, kiedy dzieci rysowały, ona szła układać puzzle... Wtedy zdałam sobie sprawę, że to miejsce zupełnie nie jest dla niej stworzone,a ja na siłę chciałam ją tu zostawić, bo taki był mój plan. Zobaczyłam ją oczami wyobraźni – samą, zagubioną, która szuka jakiegoś wsparcia, a go znaleźć nie może, bo przecież Panie są tylko dwie, a dzieci prawie trzydzieści... I co z tego, że mi mówią, że „wszystkie dzieci na początku są zagubione i płaczą”. Co z tego? Mnie wszystkie dzieci nie interesują. Mnie interesuje moje dziecko, które ewidentnie nie chce tu być i chociaż nie krzyczy, nie rzuca się na podłogę, nie buntuje – to jej oczy proszą każdym spojrzeniem, aby jej tu nie zostawiać... Tak się zakończyła nasza przedszkolna przygoda... Być może kiedyś będziemy ją kontynuować, ale to Pola o tym zdecyduje, nie ja...
Z niemałym strachem, ale i wielkimi nadziejami puszczaliśmy Syna do przedszkola rok wcześniej. We wrześniu Tymek skończył dwa i pół roku. Podczas dni adaptacyjnych dziecko nasze rewelacyjnie zafunkcjonowało w grupie. Tymek pierwszy był do zabaw z paniami i chętnie wykonywał polecenia. Byliśmy więc pełni optymizmu, że aklimatyzacja przebiegnie gładko. Niestety, tuż po dwóch dniach spędzonych w placówce, Syn złapał wirusa i przez tydzień zmagaliśmy się z chorobą ocierając się o szpital. Tymek rozpoczął edukację nieco później i prawdziwy początek przedszkola dał się we znaki nam wszystkim. Syn urządzał histerie tuż po przekroczeniu progu placówki, płakał, krzyczał, prosił, nie chciał wejść do sali. Po kilku dniach postanowiliśmy wprowadzić w życie plan B i przestałam zaprowadzać Tymka do przedszkola ja, a zaczął to robić jego Tata. Plan ten przyniósł zamierzony efekt, gdyż dziecko przestało urządzać sceny, a cała akcja jechania do przedszkola stała się dla niego poniekąd frajdą. W ciągu pierwszych dwóch tygodni zdarzało się też Tymkowi zesiusiać, co było jawnym dowodem na to, że pobyt w przedszkolu przeżywa, gdyż w domu takie wpadki nie miały miejsca. Początkowo nie potrafił się podporządkować grupie, pani zgłaszała, że nie zawsze chce wykonywać polecenia. Największym jednak problemem było to, że nie je. Problem ten niestety istnieje do dziś – Syn będąc w placówce od 7.30 do 15.00 wypija tylko kompot i wodę, czasem kakao. Nic poza tym nie tknie , nawet zupy czy brokułów, które lubi, a na każdą propozycję zjedzenia jednego z posiłków odpowiada: - Nie, dziękuję. Tymczasem po ponad miesiącu spędzonym w przedszkolu Syn od rana woła: - Chcem ćećkola iść! Śpiewa poznane tam piosenki, recytuje wierszyki, przynosi prace. A my jesteśmy spokojni, że Tymek jest zadowolony. Mimo kilku zastrzeżeń lubimy Synowe przedszkole i cieszymy się, że przede wszystkim polubił je nasz Syn!
Czerwiec. Decyzja podjęta, Olek idzie od września do przedszkola (właściwie to grupa żłobkowa). Zakupiłam odpowiednią książeczkę, co by Olkowi temat trochę przybliżyć. Codziennie po kilka razy ją czytaliśmy. Do tego doszła niezła dawka peanów, ochów i achów: - Nie przelewaj na dziecko swoich lęków! – powtarzałam sobie tryliard razy. No właśnie... z jednej strony bardzo się cieszyłam, że Olek będzie wśród dzieci, będą atrakcje, których nie ma w domu, nauczy się nowych piosenek i wierszyków, ale z drugiej strony bałam się, jak zniesie te pierwsze dni. Będzie tam SAM? Bez nas? A co jeśli mu się nie spodoba? A co jeśli będzie płakał? Te myśli miałam codziennie przed zaśnięciem... Bałam się.
Swój pierwszy dzień miał tydzień później niż inne dzieci, bo zachorował... Nieźle – pomyślałam sobie – jeszcze nie poszedł a już się zaczęło.
Przy śniadaniu rozmawialiśmy o przedszkolu, gdzie pójdzie, co będzie robił, że Tato go odwiezie a Mama z Julką zaraz po obiadku go odbiorą. Olek był uśmiechnięty i nie mógł się doczekać :) No i nadszedł ten moment... Olek stanął przy drzwiach, z plecakiem na plecach, posłał mi buziaka pomachał i wyszedł z Marcinem. Zamknęły się drzwi... A ja w ryk... No dawno się tak mocno nie poryczałam... Wszystkie emocje „przedszkolne” spłynęły. I tylko Julka jakoś tak dziwnie na mnie patrzyła ;) Zrobiłam sobie kawę i czekam... Czekam na telefon od Marcina, co i jak. Jest! – No jak tam Olek? – pytam. – No co? Super! Dał Pani rączkę i poszedł do sali – mówi Marcin. – Mój chłopczyk! – pomyślałam – dał radę! :)
I tak było pierwszego, i drugiego, i trzeciego dnia, i czwartego dnia... A później się Olo pochorował znowu. W sumie we wrześniu był osiem dni w przedszkolu, reszta to chorowanie... Tak to właśnie jest, byłam na to gotowa. Okazało się, że jestem Matką panikarą! A mój pierworodny syn jest mega mądry i dzielny i w ogóle jest najlepszy na całym świecie! A samo przedszkole? Krótko mówiąc słabe. Zero informacji zwrotnej, Panie niemrawe, kontakt rodzic – pedagog żaden, mocno zastanawimy się nad rezygnacją z tej placówki, ale to temat na innego posta...
Gdzieś we Wrocławiu, między blokami, stary budynek z niewielkim placem zabaw, na którego remont Pani Dyrektor zbiera pieniądze już dobrych kilka lat. Przedszkole chyba najzwyklejsze ze wszystkich, kolorowe sale, zabawki na półkach, szafki skrywające pomoce naukowe. Coś jednak sprawia, że dzieci wychodzą z niego z uśmiechem na ustach. Co? Moja starsza córka Zosia już wie, a młodsza Hania dopiero odkrywa tę tajemnicę. Kiedy w tym roku przyszedł czas wyboru przedszkola dla Hani wiedziałam, że tylko tam będzie jej najlepiej. Ona była debiutantką, dla nas – rodziców scenariusz znów się powtarzał. Byłam raczej spokojna. W końcu metodą obserwacji od dwóch lat uczyła się, gdzie powiesić kurtkę w szatni a gdzie odłożyć buty. Były rozmowy, opowieści przedszkolne i historie czytane w książkach. Miało być łatwiej. Ale nie było. Hania emocjonalnie nie udźwignęła momentu rozstania z rodzicem. To był dla nas wszystkich trudny miesiąc, przez cały pierwszy tydzień widziałam, jak mała iskierka która codziennie zapalała ogień radości zaraz po przebudzeniu, gasła natychmiast na sam dźwięk słowa „przedszkole”. Płacz, kurczowe trzymanie się rodzica i Pani zabierająca płaczące dziecko (to chyba był dla mnie najtrudniejszy moment, bo stałam tam rano i nie umiałam nic zrobić, Pani mówiąca do mnie, bym już zostawiła Hanię i poszła, Hanka trzymająco się kurczowo czego tylko się dało :ramion, nóg, ubrania… i moja bezsilność). Potem była ogromna tęsknota i Hania czekająca. Nie jadła, nie bawiła się z dziećmi, czekała przy oknie. Po pierwszym tygodniu zaczęłam się łamać, ale w końcu zobaczyłam światełko w tunelu. Wydarzył się cud i pewnego dnia moje dziecko było gadatliwe, opowiadało o domu, o papugach, zjadło na obiad dwie dokładki i bawiło się świetnie. I to był moment przełomowy. Dziś minął ponad miesiąc, przepleciony tygodniowym choróbskiem i widzę, że Hania po prostu potrzebowała więcej czasu by samemu zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. W tym przedszkolu będzie jej naprawdę dobrze, mimo iż nie jest idealne. Czy takie w ogóle istnieją?
1 września zbliżał się nieubłaganie. Gabryś codziennie przechodząc razem ze mną obok przedszkola pytał się: - Kiedy Mamo pójdziemy do przedszkola? Ja, jako mama maluszka rozpoczynającego przygodę z przedszkolem, byłam przerażona. Bóle brzucha jak przed maturą! Kilka dni adaptacji spowodowało, że obawy były jeszcze większe. Jak mój maleńki Synek poradzi sobie w tym „wielkim” świecie? Stało się. Idziemy. Gabek szczęśliwy, ja powtarzająca sobie mantrę: „Tylko spokojnie, nie rycz, nie rycz, nie rycz!”. Los nam sprzyjał, ponieważ moja koleżanka z przedszkolnych lat także ma córeczkę debiutantkę, a jak wiadomo w kupie raźniej... Gabryś wchodzi do szatni i się zaczyna. Widzę tą niepewność, ale dzielnie zakłada kapciochy i idziemy do sali. Panie go zapraszają , a on pomalutku wchodzi, odwraca się do mnie:
- Mamo, będziesz? - Syneczku, mama po ciebie przyjdzie. On biegnie do dzieci, a ja wracam. Nie zdążyłam dojść do schodów, kiedy usłyszałam jego głośny płacz i słowa: „Mamo nie zostawiaj mnie”. Wyłam całą drogę do domu. Cały dzień zaplanowałam tak, aby mieć wypełniony czas po brzegi, w końcu zajęta nie miałam czasu na myślenie. Pobiegłam po niego i co widzę? Moje dziecko z uśmiechem na twarzy bawi się w najlepsze! Pani mówią, że zjadł nawet dokładkę. Ale jak to? Przecież on nie cierpi jeść! Od tego czasu minął ponad miesiąc, sporo czasu spędziliśmy w domu kurując się po przedszkolnej wymianę zarazków Co czujemy dziś? Młody nadal nie pała entuzjazmem idąc do przedszkola, jednak przychodząc po niego, widzę te iskierki w oczach:) Robi ogromne postępy, tworzy piękne prace plastyczne! Większość moich obaw została rozwiana i najważniejsze, że on czuje się dobrze. Ma swoją ulubioną Ciocię, pokochał śliwki – taki właśnie ma obrazek w szatni przedszkolnej, tworzy piękne cuda, powoli zaczyna opowiadać o tym, co się dzieje w przedszkolu. Jestem dumna z mojego uroczego przedszkolaka, patrzę na niego i widzę małego chłopca, który ruszył właśnie w swoją nową nieodkrytą ścieżką życiową. Będzie pięknie i ja jestem o tym przekonana!
Alicja z Polisz mam i dzieciole
Odkąd Pola pojawiła się na świecie (a może nawet trochę wcześniej?) miałam jasną wizję naszej przyszłości. Ja wracam do pracy w momencie zakończenia urlopu macierzyńskiego, a kiedy Pola skończy 2,5 roku pójdzie do przedszkola. Wszystko układało się zgodnie z planem. Spełniałam się zawodowo, Babcia Poli spełniała się w roli babci przez siedem godzin na dobę, był też czas na bycie matką – tęskniącą do dziecka, biegnącą do niego każdego dnia najszybciej jak się tylko da. Układ idealny. Jednak z tyłu głowy cały czas była myśl: „To rozwiązanie tymczasowe, już niedługo Pola pójdzie do przedszkola”. Starałam się najlepiej, jak tylko mogłam, przygotować me Dziecię do nowej roli – do roli przedszkolaka. Rozmowy, książeczki, opowiadania – wszystko o przedszkolu.
Przyszedł ten dzień, kiedy „poszła Pola do przedszkola” :). Jeszcze dobrze nie weszliśmy do środka a już pojawił się bunt, że ona nie chce, nie ma ochoty, jej się tu nie podoba... Tydzień adaptacyjny nie pomógł. Pola nie potrafiła się zupełnie znaleźć w nowej sytuacji. Ani z mamą, ani bez mamy – każde zachęcenie ze strony Pani Wychowawczyni kończyło się odwróceniem głowy w druga stronę. Kiedy inne dzieci tańczyły, ona stała z boku i się przyglądała, kiedy dzieci rysowały, ona zaczynała tańczyć, kiedy dzieci rysowały, ona szła układać puzzle... Wtedy zdałam sobie sprawę, że to miejsce zupełnie nie jest dla niej stworzone,a ja na siłę chciałam ją tu zostawić, bo taki był mój plan. Zobaczyłam ją oczami wyobraźni – samą, zagubioną, która szuka jakiegoś wsparcia, a go znaleźć nie może, bo przecież Panie są tylko dwie, a dzieci prawie trzydzieści... I co z tego, że mi mówią, że „wszystkie dzieci na początku są zagubione i płaczą”. Co z tego? Mnie wszystkie dzieci nie interesują. Mnie interesuje moje dziecko, które ewidentnie nie chce tu być i chociaż nie krzyczy, nie rzuca się na podłogę, nie buntuje – to jej oczy proszą każdym spojrzeniem, aby jej tu nie zostawiać... Tak się zakończyła nasza przedszkolna przygoda... Być może kiedyś będziemy ją kontynuować, ale to Pola o tym zdecyduje, nie ja...
Paulina z Z widokiem na...
Z niemałym strachem, ale i wielkimi nadziejami puszczaliśmy Syna do przedszkola rok wcześniej. We wrześniu Tymek skończył dwa i pół roku. Podczas dni adaptacyjnych dziecko nasze rewelacyjnie zafunkcjonowało w grupie. Tymek pierwszy był do zabaw z paniami i chętnie wykonywał polecenia. Byliśmy więc pełni optymizmu, że aklimatyzacja przebiegnie gładko. Niestety, tuż po dwóch dniach spędzonych w placówce, Syn złapał wirusa i przez tydzień zmagaliśmy się z chorobą ocierając się o szpital. Tymek rozpoczął edukację nieco później i prawdziwy początek przedszkola dał się we znaki nam wszystkim. Syn urządzał histerie tuż po przekroczeniu progu placówki, płakał, krzyczał, prosił, nie chciał wejść do sali. Po kilku dniach postanowiliśmy wprowadzić w życie plan B i przestałam zaprowadzać Tymka do przedszkola ja, a zaczął to robić jego Tata. Plan ten przyniósł zamierzony efekt, gdyż dziecko przestało urządzać sceny, a cała akcja jechania do przedszkola stała się dla niego poniekąd frajdą. W ciągu pierwszych dwóch tygodni zdarzało się też Tymkowi zesiusiać, co było jawnym dowodem na to, że pobyt w przedszkolu przeżywa, gdyż w domu takie wpadki nie miały miejsca. Początkowo nie potrafił się podporządkować grupie, pani zgłaszała, że nie zawsze chce wykonywać polecenia. Największym jednak problemem było to, że nie je. Problem ten niestety istnieje do dziś – Syn będąc w placówce od 7.30 do 15.00 wypija tylko kompot i wodę, czasem kakao. Nic poza tym nie tknie , nawet zupy czy brokułów, które lubi, a na każdą propozycję zjedzenia jednego z posiłków odpowiada: - Nie, dziękuję. Tymczasem po ponad miesiącu spędzonym w przedszkolu Syn od rana woła: - Chcem ćećkola iść! Śpiewa poznane tam piosenki, recytuje wierszyki, przynosi prace. A my jesteśmy spokojni, że Tymek jest zadowolony. Mimo kilku zastrzeżeń lubimy Synowe przedszkole i cieszymy się, że przede wszystkim polubił je nasz Syn!
Karolina z Synkowo
Czerwiec. Decyzja podjęta, Olek idzie od września do przedszkola (właściwie to grupa żłobkowa). Zakupiłam odpowiednią książeczkę, co by Olkowi temat trochę przybliżyć. Codziennie po kilka razy ją czytaliśmy. Do tego doszła niezła dawka peanów, ochów i achów: - Nie przelewaj na dziecko swoich lęków! – powtarzałam sobie tryliard razy. No właśnie... z jednej strony bardzo się cieszyłam, że Olek będzie wśród dzieci, będą atrakcje, których nie ma w domu, nauczy się nowych piosenek i wierszyków, ale z drugiej strony bałam się, jak zniesie te pierwsze dni. Będzie tam SAM? Bez nas? A co jeśli mu się nie spodoba? A co jeśli będzie płakał? Te myśli miałam codziennie przed zaśnięciem... Bałam się.
Swój pierwszy dzień miał tydzień później niż inne dzieci, bo zachorował... Nieźle – pomyślałam sobie – jeszcze nie poszedł a już się zaczęło.
Przy śniadaniu rozmawialiśmy o przedszkolu, gdzie pójdzie, co będzie robił, że Tato go odwiezie a Mama z Julką zaraz po obiadku go odbiorą. Olek był uśmiechnięty i nie mógł się doczekać :) No i nadszedł ten moment... Olek stanął przy drzwiach, z plecakiem na plecach, posłał mi buziaka pomachał i wyszedł z Marcinem. Zamknęły się drzwi... A ja w ryk... No dawno się tak mocno nie poryczałam... Wszystkie emocje „przedszkolne” spłynęły. I tylko Julka jakoś tak dziwnie na mnie patrzyła ;) Zrobiłam sobie kawę i czekam... Czekam na telefon od Marcina, co i jak. Jest! – No jak tam Olek? – pytam. – No co? Super! Dał Pani rączkę i poszedł do sali – mówi Marcin. – Mój chłopczyk! – pomyślałam – dał radę! :)
I tak było pierwszego, i drugiego, i trzeciego dnia, i czwartego dnia... A później się Olo pochorował znowu. W sumie we wrześniu był osiem dni w przedszkolu, reszta to chorowanie... Tak to właśnie jest, byłam na to gotowa. Okazało się, że jestem Matką panikarą! A mój pierworodny syn jest mega mądry i dzielny i w ogóle jest najlepszy na całym świecie! A samo przedszkole? Krótko mówiąc słabe. Zero informacji zwrotnej, Panie niemrawe, kontakt rodzic – pedagog żaden, mocno zastanawimy się nad rezygnacją z tej placówki, ale to temat na innego posta...
Agnieszka z SynAlek i CórciaJulcia
Gdzieś we Wrocławiu, między blokami, stary budynek z niewielkim placem zabaw, na którego remont Pani Dyrektor zbiera pieniądze już dobrych kilka lat. Przedszkole chyba najzwyklejsze ze wszystkich, kolorowe sale, zabawki na półkach, szafki skrywające pomoce naukowe. Coś jednak sprawia, że dzieci wychodzą z niego z uśmiechem na ustach. Co? Moja starsza córka Zosia już wie, a młodsza Hania dopiero odkrywa tę tajemnicę. Kiedy w tym roku przyszedł czas wyboru przedszkola dla Hani wiedziałam, że tylko tam będzie jej najlepiej. Ona była debiutantką, dla nas – rodziców scenariusz znów się powtarzał. Byłam raczej spokojna. W końcu metodą obserwacji od dwóch lat uczyła się, gdzie powiesić kurtkę w szatni a gdzie odłożyć buty. Były rozmowy, opowieści przedszkolne i historie czytane w książkach. Miało być łatwiej. Ale nie było. Hania emocjonalnie nie udźwignęła momentu rozstania z rodzicem. To był dla nas wszystkich trudny miesiąc, przez cały pierwszy tydzień widziałam, jak mała iskierka która codziennie zapalała ogień radości zaraz po przebudzeniu, gasła natychmiast na sam dźwięk słowa „przedszkole”. Płacz, kurczowe trzymanie się rodzica i Pani zabierająca płaczące dziecko (to chyba był dla mnie najtrudniejszy moment, bo stałam tam rano i nie umiałam nic zrobić, Pani mówiąca do mnie, bym już zostawiła Hanię i poszła, Hanka trzymająco się kurczowo czego tylko się dało :ramion, nóg, ubrania… i moja bezsilność). Potem była ogromna tęsknota i Hania czekająca. Nie jadła, nie bawiła się z dziećmi, czekała przy oknie. Po pierwszym tygodniu zaczęłam się łamać, ale w końcu zobaczyłam światełko w tunelu. Wydarzył się cud i pewnego dnia moje dziecko było gadatliwe, opowiadało o domu, o papugach, zjadło na obiad dwie dokładki i bawiło się świetnie. I to był moment przełomowy. Dziś minął ponad miesiąc, przepleciony tygodniowym choróbskiem i widzę, że Hania po prostu potrzebowała więcej czasu by samemu zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. W tym przedszkolu będzie jej naprawdę dobrze, mimo iż nie jest idealne. Czy takie w ogóle istnieją?
Asia z Mamą i żoną być
Książki – rzecz jasna – czytaliśmy. Rozmów całą masę przeprowadziliśmy. O przedszkolu. Pierwszego dnia baliśmy się wszyscy, choć żadne z nas starało się tego nie okazywać. Nie trzymała się nas kurczowo, nie krzyczała, nie wyrywała się, nie płakała. Ubrała kapcie, powiesiła ręcznik w łazience i poszła. I choć z boku mogło to wyglądać na wzorową aklimatyzację, nas oszukać nie zdołała. Zdradziła ją drżąca broda, gdy przychodziliśmy po nią do przedszkola. Osowiałość w godzinach popołudniowych, wielkie zmęczenie. Starała się jak mogła, bohatersko przyjęła postawę dzielnego przedszkolaczka, ale my wiedzieliśmy, jak jest naprawdę. Cierpieliśmy razem z nią, milcząco, wspierająco. Patrzeliśmy na to jej pierwsze społeczne przystosowanie. Bo wciąż nie mogę powiedzieć, że Ewka przedszkole polubiła. Ona się przystosowała, zaakceptowała ten stan. Lubi niektóre koleżanki, bawi się z kolegami, ale przedszkole? Nie do końca. I gdybym jeszcze miała pewność, że to świetne miejsce, a jej potrzeba po prostu czasu... Ale nie mam.
Czy tylko ja tak mam? Że postrzegam przedszkole w kategorii zestawu „czynności”? Te przygotowania do posiłków, zbiorowe mycie rąk, zatłoczona toaleta, pierwsze śniadanie, drugie, obiad i jeszcze nieszczęsne leżakowanie przed obiadem! Przebieranie się w piżamkę, ubieranie się. Czy zostaje czas na cokolwiek innego? Tak, zdaję sobie sprawę, że poprzeczkę zawiesiłam bardzo wysoko, ale mam wrażenie, że nikt nawet nie stara się odbić od ziemi. I mam jedno życzenie aktualnie – żebym musiała to za miesiąc „odszczekać”! Ależ byłoby świetnie! :) Tymczasem po trzech tygodniach przedszkolnej kariery Ewka zaczęła chorować i jak już zaczęła, to skończyć nie może. Nie ubolewa nad tym, że do przedszkola nie chodzi... I ja, mimo ogromu pracy, zawalania weekendów i zmęczenia, też nie jestem za bardzo nieszczęśliwa. To taki znak, że jeśli nadarzy się okazja – nadejdą zmiany. Jeśli nie w tym roku przedszkolnym, to w przyszłym.
Olga z O tym, że...
PS Dziękuję wszystkim za opowieści! I pytam - są tu jeszcze jacyś debiutanci? Możecie śmiało dzielić się swoimi opowieściami w komentarzach, zapraszam :)