Urodziny. Część II. Piknik

Kilka tygodni wcześniej zaczęłam obserwować długoterminowe prognozy pogody. Zaczęłam być również nudna i jęcząca. Bo rok temu były deszcze i wicher. Zimno było! A tu - im bliżej godziny zero, tym większe upały. Monotonnie zawodziłam, rozmyślałam, cykałam ze zniecierpliwieniem. Żonglerka pozycjami menu trwała niemal do ostatniej chwili. W noc poprzedzającą imprezę, obudziła mnie burza. Obudziła i ucieszyła. Taki to prezent dostałam dokładnie w okolicach godziny narodzin Ewki - ulewę i pioruny, a zaraz po niej obniżenie temperatury i lekkie zachmurzenie. Bosko!



Tylko jedna koleżanka Ewy z rodzicami nie mogła dotrzeć, zapalenie ucha zatrzymało ją w domu. Pozostali zaproszeni goście byli i bardzo, bardzo nas swoją obecnością ucieszyli! Jedzenia ze stołów zrobionych z kartonów systematycznie ubywało i zuchwale mogę już dziś stwierdzić, że menu się sprawdziło. A co serwowaliśmy? 





MENU 1. Wyroby domowe: w roli tortu - ciasto marchewkowe (bez kremu, polane gorzką czekoladą i ukwiecone cukierkami m&m), brownie, ciastka maślane z m&m, sezamki z amarantusem, kotleciki drobiowe, ślimaczki z ciasta francuskiego z szynką. 2. Gotowce: żelki, słomka ptysiowa, rurki waflowe (bez nadzienia, taki półprodukt właściwie, hit wśród dzieciaków), mieszanka orzeszków i rodzynek, jabłka, pomidorki, papryka, winogrona. Była też fantastyczna tarta warzywna przyniesiona przez jednych z gości (dziękuję! raz jeszcze!), która idealnie dopełniła wytrawną  stronę menu (i była najlepsza, niestety mam na to świadków ;D).





Trudno mi pokazać Wam całą imprezę unikając zdjęć z twarzami zaproszonych dzieci i dorosłych. A że wcześniej nie zapytałam, czy mogę opublikować zdjęcia - moja (i Wasza, niestety!) strata... Jest zatem przede wszystkim Ewa i ogólny charakter pikniku. Było... aktywnie! I przyznaję, biję się w pierś, że dałam ciała. Bo o wiele lepiej byłoby przeprowadzić jakieś zawody, animować zabawę itd. Tymczasem nie miałam do tego głowy, a i sił jakby mało. Także organizacyjnie mogło być lepiej, co nie oznacza, że było źle :) Wśród swoich byłam! 





Była chusta animacyjna Klanza, piłki, skakanka, tunel, kręgle (z puszek po kociej karmie ;)), bule w wersji dla dzieci oraz dla dorosłych, instrumenty... I jeszcze inne gadżety, o których już nie pamiętam! Z pomocą przyszli goście. Bardzo polecam takie rozwiązanie - rodzice dzieci, które są w podobnym wieku zazwyczaj COŚ mają, coś do zabawy na świeżym powietrzu. Wystarczy rzucić hasło :) A w podziękowaniu... 



Mali goście dostali prezenty! Malutka słodkość (lizak i herbatniki) i pamiątka (broszka lub magnes) przygotowana przez Magdę z Atoto (nawiasem mówiąc - namawiam ją na wystąpienie w cyklu Chcieć to móc! i chyba robię to dość skutecznie ;)). Kawałek drewienka, na nim kolorowe malunki. Urocze i jedyne takie. Koty, sowy, słoń, łódka - Ewa sama rozdzielała, jaki prezent do kogo trafi. Sama wybierała, kto jakiego dostanie lizaka. Wszystko wsadzała do torebki w baloniki, a całość zaklejałyśmy papierową kropą z odpowiednią literką. I na koniec imprezy wręczała paczuszkę opuszczającym nas gościom. I sprawiło jej to dużo radości :) Oczywiście jeden kot został z nami! Na pewno niebawem zobaczycie go na jakimś zdjęciu...
  

SUKIENKA  ZEZUZULLA  //  SANDAŁY  SALT-WATER  // BROSZKI ATOTO

 


Popularne posty