Poniedziałek
Jestem dziś dla siebie dobra. Nie tak przesadnie, z wanną, czytaniem książki czy pianką na kawie. Tak umiarkowanie dobra, co oznacza, że się nie zarzynam. Bo to taki pierwszy poniedziałek. Po wakacjach, po rodzinnym urlopie. Z innym stanem dzieci. Za oknem zachmurzenie i mam ochotę wywlec z wszystkich szaf ubrania i ostatecznie pożegnać lato. Nie robię tego. Bo wywleczenie jest najprostsze. A po godzinie selekcji i układania - przychodzi kryzys i chce się usiąść na kupce zaplamionych t-shirtów i uronić łezkę lub dwie. Mam też ochotę włączyć aparat i przygotować materiał zdjęciowy do wpisu z serii NieKsiążki. Ale tego też nie robię. Mój aparat się psuje i wyłącza się, kiedy mu się tylko podoba. Chowa obiektyw, obraża się pikając coś niezrozumiałego, blokuje przycisk. To nie jest dzień na głaskanie aparatu i mówienie do niego miło. Chciałabym rozstawić się z deską do prasowania, włączyć jakiś durnowaty serial z lektorem i nadrobić zaległości. Prasowaniowe i serialowe. Ale akurat dzisiaj Wojtek uznał, że nie wie, czego chce. A może właśnie dokładnie wie - chce leżeć ze mną na łóżku, spać, ale równocześnie się bawić i śpiewać. I jeść i jeździć rowerem po wersalce. Ja go rozumiem. Ja też chce wszystko i teraz. Mieć wysprzątane, "poblogowane", rzęsy czymś maznąć. A tymczasem zaraz idę po Ewę, a ten rosół gotował się tak krótko! Czy ja mogę go już wyłączyć? I co z nim będzie? Nawet ten plan minimum nie wyszedł najlepiej. Syn ODMAWIAŁ spaceru. Jak już łaskawie się zgodził, wyszedł z wózka na całe 10 minut. Myślicie, że zgodzi się wyjść po siostrę? Bo to już-zaraz... To ja już pójdę. Jeszcze tylko pozdrowię wszystkich tych, którzy - tak jak ja - mają problem z wstąpieniem do partii Nowa Rutyna. Niebawem poznamy jej program, polubimy się i jak już prawie wszystko uda nam się ogarnąć - będzie czas kolejnych wyborów ;) Ahoj, przygodo!
PS Mimo że wygląda na to, że Ewka zjadła kilka Smerfów, Gargamela i jakąś wróżkę - nikt nie ucierpiał. To tylko wata cukrowa.