Kalendarz 2015 / Zapowiedź cyklu
W 2012 pojawił się u nas po raz pierwszy - kalendarz adwentowy. Ten premierowy był w kształcie choinki, a zbudowałam go z pudełek po zapałkach. Ponieważ nie byłam super zorganizowana i wcześniej nie poprosiłam wszystkich członków rodziny o odkładanie dla mnie pudełek... zapałek wtedy zakupionych, jeszcze nie zużyłam. Może w 2017? ;)
2013 i 2014 to same domki, choć zmieniałam ulice. Te kartonowe kamienice, domki jednorodzinne i bloki wciąż mają się dobrze. Wyjechały do Zielonej Góry, cieszą oko (i mam nadzieję serducho) rówieśniczki Ewy - Marysi.
A w tym roku... Jestem bogatsza. Nie, że w zera na koncie (choć akurat zera to ja dobrze znam ;)) czy sztabki za szafą. Jestem bogatsza o doświadczenia. Wiedziałam, że chcę robić nowy kalendarz i że chcę zrobić go sama. I że ma być INNY. Wiedziałam, że muszę mieć możliwość ingerencji, zamianek, po prostu reagowania na codzienność. Kiedy pojawia się choroba - można wykonywać zadanie, które wymaga więcej czasu, przeznaczone tylko na weekendy. No i świat się nie zawali, jeśli w niektóre dni zadania po prostu nie będzie. Rok temu kalendarz bywał źródłem frustracji, przez niedoczas, wieczny pośpiech i zawalanie (moje!) zadań. Wiedziałam, że równolegle do mojego kalendarza będzie tradycyjny, z okienkami wypełnionymi cukrowymi ulepkami ;) I to taki, jaki wymarzy sobie Ewa. Chciała z Pony. Ma z Pony. Jest radocha :) I na koniec - wiedziałam (no wreszcie!), że nie w każdy dzień będą upominki. Czasami wystarczy malutka słodkość i/lub zadanie.
Co zatem w tym roku? Las choinek :) Inspirację przyniósł (oczywiście) Pinterest KLIK. W oryginale było "na bogato" - wzorzyste papiery, patery, czubek na każdej choince. I najważniejsza różnica - tam są pełne stożki (w sensie - dno mają). U mnie to bardziej kapelutki urodzinowe ;)
Kalendarz robiłam na raty. Zainwestowałam tylko w papiery (piękne, Canson), klej i duperelki miałam w domu. Pierwszego wieczoru rysowałam koła (cyrkla brak, ale mam tacę i różnej wielkości miski :)) i wycinałam z nich wycinki. Poszalałam z nożyczkami i wpadłam w czarną rozpacz z powodu braku kleju. Znalazł się dopiero następnego dnia i chyba powinnam mu podziękować, bo to rozłożenie pracy na dwie raty dobrze mi zrobiło. Wdzięczny papier + klej Magic = godzinka pracy. Potem jeszcze dziurkacz-serduszko, stemplowanie dat, podłożenie zadań i drobiazgów. I voilà. Ewka rano uśmiechała się dookoła głowy. I tylko trochę starała się podglądnąć, co na nią czeka w kolejne dni grudnia. Podnieść kolejnej choinki się nie odważyła, ale te szparki pomiędzy choinką a parapetem... :) Ja też się uśmiecham. Bardzo lubię grudzień.
W ubiegłym roku poprosiłam blogerki, które piszą o książkach dla dzieci o podzielenie się ze mną swoim ulubionymi tytułami książek o tematyce świąteczno-zimowej. Powstał wtedy niewielki cykl Zimowa półka KLIK. W tym roku... Też będzie cykl. Inny. Choć znowu o książkach. Wymyśliłam go, gdy oglądałam dwie galerie zdjęć. Pierwszą i drugą. Pomyślałam o pustym miejscu przy stole, przy wigilijnym stole. O dziecku na tym miejscu. I o tym, że po tym, jak już będzie miało pełny brzuszek, będzie wykąpane i pod kocem będzie piło kakao - trzeba, po prostu trzeba mu coś przeczytać. Tylko jaką książkę wybrać... Lada dzień pojawi się pierwszy odcinek cyklu, do którego zaprosiłam wyjątkowe, blogujące kobiety. Zapraszam!
2013 i 2014 to same domki, choć zmieniałam ulice. Te kartonowe kamienice, domki jednorodzinne i bloki wciąż mają się dobrze. Wyjechały do Zielonej Góry, cieszą oko (i mam nadzieję serducho) rówieśniczki Ewy - Marysi.
A w tym roku... Jestem bogatsza. Nie, że w zera na koncie (choć akurat zera to ja dobrze znam ;)) czy sztabki za szafą. Jestem bogatsza o doświadczenia. Wiedziałam, że chcę robić nowy kalendarz i że chcę zrobić go sama. I że ma być INNY. Wiedziałam, że muszę mieć możliwość ingerencji, zamianek, po prostu reagowania na codzienność. Kiedy pojawia się choroba - można wykonywać zadanie, które wymaga więcej czasu, przeznaczone tylko na weekendy. No i świat się nie zawali, jeśli w niektóre dni zadania po prostu nie będzie. Rok temu kalendarz bywał źródłem frustracji, przez niedoczas, wieczny pośpiech i zawalanie (moje!) zadań. Wiedziałam, że równolegle do mojego kalendarza będzie tradycyjny, z okienkami wypełnionymi cukrowymi ulepkami ;) I to taki, jaki wymarzy sobie Ewa. Chciała z Pony. Ma z Pony. Jest radocha :) I na koniec - wiedziałam (no wreszcie!), że nie w każdy dzień będą upominki. Czasami wystarczy malutka słodkość i/lub zadanie.
Co zatem w tym roku? Las choinek :) Inspirację przyniósł (oczywiście) Pinterest KLIK. W oryginale było "na bogato" - wzorzyste papiery, patery, czubek na każdej choince. I najważniejsza różnica - tam są pełne stożki (w sensie - dno mają). U mnie to bardziej kapelutki urodzinowe ;)
Kalendarz robiłam na raty. Zainwestowałam tylko w papiery (piękne, Canson), klej i duperelki miałam w domu. Pierwszego wieczoru rysowałam koła (cyrkla brak, ale mam tacę i różnej wielkości miski :)) i wycinałam z nich wycinki. Poszalałam z nożyczkami i wpadłam w czarną rozpacz z powodu braku kleju. Znalazł się dopiero następnego dnia i chyba powinnam mu podziękować, bo to rozłożenie pracy na dwie raty dobrze mi zrobiło. Wdzięczny papier + klej Magic = godzinka pracy. Potem jeszcze dziurkacz-serduszko, stemplowanie dat, podłożenie zadań i drobiazgów. I voilà. Ewka rano uśmiechała się dookoła głowy. I tylko trochę starała się podglądnąć, co na nią czeka w kolejne dni grudnia. Podnieść kolejnej choinki się nie odważyła, ale te szparki pomiędzy choinką a parapetem... :) Ja też się uśmiecham. Bardzo lubię grudzień.
W ubiegłym roku poprosiłam blogerki, które piszą o książkach dla dzieci o podzielenie się ze mną swoim ulubionymi tytułami książek o tematyce świąteczno-zimowej. Powstał wtedy niewielki cykl Zimowa półka KLIK. W tym roku... Też będzie cykl. Inny. Choć znowu o książkach. Wymyśliłam go, gdy oglądałam dwie galerie zdjęć. Pierwszą i drugą. Pomyślałam o pustym miejscu przy stole, przy wigilijnym stole. O dziecku na tym miejscu. I o tym, że po tym, jak już będzie miało pełny brzuszek, będzie wykąpane i pod kocem będzie piło kakao - trzeba, po prostu trzeba mu coś przeczytać. Tylko jaką książkę wybrać... Lada dzień pojawi się pierwszy odcinek cyklu, do którego zaprosiłam wyjątkowe, blogujące kobiety. Zapraszam!