Rok zamknięty w okładkach (PRINTU)
Fakty są takie - nie wiem, na ile takie wydrukowane w książce zdjęcia są trwałe. W sensie - w porównaniu z papierem fotograficznym, który to wytrzyma wiele i właściwie... czy nie jest tak, że zaszkodzić mu mogą tylko żywioły typu woda lub ogień? Może też przesadna ekspozycja na słońce... Jest to jednak inna jakość. Z drugiej strony, taka fotoksiążka większość czasu jest zamknięta, leży w suchym miejscu; zakładam, że też będzie w dobrej formie przez lata.
Fakty są takie - ta sama ilość zdjęć włożona do tradycyjnego albumu zabiera dużo więcej miejsca. Fakty są takie - kiedy zamawiałam tradycyjne odbitki, nie umiałam się ograniczyć. A weźcie jeszcze pod uwagę sytuację pt. pierwsze dziecko. Ewa ma z 2010 roku wywołane stosy zdjęć, setki portretów różniących się minimalnie, jednym gestem, miną, spojrzeniem... W fotoksiążce trzeba zachować dyscyplinę, umieć wziąć się w garść i dokonać selekcji. A potem jeszcze jednej. I jeszcze.
Fakty są też takie, że tych stosów zdjęć, które mam luzem w kartoniku - nie wyciągam zbyt często. Trzy (teraz czwarta!) fotoksiążki leżą pod ręką. Oglądałam je ostatnio tydzień temu. Wszyscy oglądaliśmy.
Fakty są takie, że to moja kolejna współpraca z PRINTU (pierwsza, druga, trzecia), ale pierwszy raz skorzystałam z gotowego szablonu i podjęłam wyzwanie - zamknięcia w jednej książce całego roku. I trochę oszukałam... Ale malutko! Bo bardzo chciałam, żeby w zestawieniu znalazła się choć kapka śniegu, a ten pojawił się u nas dopiero 6 stycznia, tego roku. Takie to małe oszustwo. Album zaczyna się w styczniu 2015 a kończy na początku roku 2016. Na początku wybrałam chyba z 300 zdjęć. A potem ograniczałam, wyrzucałam, rezygnowałam, cały czas tasując te kadry, układając rozkładówki, zastanawiając się, które zdjęcie ma mieć całą stronę, a które można pokazać w galerii. Skorzystałam nawet (też pierwszy raz!) z filtrów dostępnych w edytorze. Narobiłam się po łokcie ;) Ale najbardziej przy wybieraniu zdjęć, bo samo wrzucanie i dostosowywanie do szablonu jest proste. I wiecie co? Nie mam zbyt dobrej pamięci, szczególnie do dat. Ale mam zamknięty między twardymi okładkami rok. I widzę, ile się w tym 2015 wydarzyło! Ewa poszła na kurs pływania, pierwszy raz korzysta z oferty MDK, byliśmy wiele razy nad jeziorem tego lata. Wojtek zaczął raczkować, później chodzić. 30 października Ewa śmigała w adidasach, Wojtek raczkował bez kurtki. Uszyłam spódniczkę i pierwszy raz zrobiłam pastę z zielonego groszku. Trochę nam dzieci chorowały podczas wakacji nad morzem. W Bledzewie codziennie wychodziliśmy na wczesny spacer do lasu. I Ewa pływała na kajaku! Nie podobało jej się ;D Przeprowadziliśmy się i odkrywaliśmy nową dzielnicę. Byliśmy we Wrocławiu i spotkałam się z takimi ludźmi, że ich zdjęcia też nie mogło zabraknąć w tej książce i życzę sobie, żeby i w 2016 wyszło nam takie spotkanie. Internety zbliżają ludzi ;) O, i jeszcze lodowisko. Tej zimy Ewa ma własne łyżwy i udało się nam kilkakrotnie zostawić ją na lodzie ;) A jeszcze zaczęła czytać, jest coraz lepsza z pisania, wypadł jej pierwszy mleczny ząb... No co to był za rok :)))
PS Jeśli chcecie, macie okazję na skorzystanie ze zniżki - 39 proc.! - na fotoksążki PRINTU. Wystarczy wejść tu KLIK i pobrać kod. Oferta ważna jest do końca marca 2016. Jakby były jakieś problemy, dajcie mi znać, coś poradzimy ;)