Remont
Powiem wprost - jestem odrobinę rozczarowana. Już się na tyle z Basią zapoznałam i zaprzyjaźniłam, że najwyraźniej spodziewałam się większej analogii naszych rodzin. Mimo że ja nie jestem autorką podręczników, M. nie jest lekarzem (Jacusiem też nie jest), a i Wojtek wyrósł z etapu podobieństwa do Franka-Kolanka (zmilczę brak odpowiednika Janka czy znikome podobieństwo Tramala do żółwia Kajetana).
Kiedy w zapowiedziach zobaczyłam tytuł Basia i remont... Już widziałam, co się zdarzy! Pewna byłam, że zaczną wiercić i w całym bloku korki wysadzi, że instalację przewiercą. Że zechcą wyburzyć ścianę. Nośną. Że poproszą o pomoc jakiegoś wujka, który się spóźni z 12 godzin. Że kafelki położą tak, że wyjdzie im z tego jakaś kosmiczna mozaika. Że zaczną kleić tapety, a te im spadną na głowy. No nie wiem. Spodziewałam się dramatów! Malowania 10 warstw, zachlapanych mebli, krzywo powieszonych półek i szafy, która się nie domyka. No przede wszystkim spodziewałam się, że oni SAMI wezmą się za remont.
Tymczasem - wezwali ekipę! Uwierzycie?! No dobraaa. Złote rączki (z całkiem zwyczajnymi dłońmi) - Wojciech i Piotr trochę mi serce skradli, najbardziej tym, że w między czasie wzięli inną fuchę, przez co remont trwał dłużej. Ale że piwa im nie trzeba było donosić? I że w ogóle przychodzili? No odrobinę rozczarowana byłam.
Jest jedno ale. To nie jest seria dla mnie. To książki pisane z myślą o dzieciach w wieku od 3 do 7 lat i dla nich ten poziom dramatu - ta ekipa, ta wyprowadzka z domu (!) na trzy tygodnie - jest wystarczający. W zupełności. Dowodem niech będzie to, że Basię i remont czytaliśmy przez kolejne trzy wieczory. Od nowa. Od nowa. I od nowa. A teraz Ewa czyta ją Wojtkowi. Z pamięci...